sobota, 24 stycznia 2015

#36 Najwyższy budynek w Mieście

Wiatr we włosach i podmuch chłodnego powietrza, niepachnącego spalinami i dymem... Abigel od razu poczuła się lepiej, zrównując wysokość z szybującą w przestworzach Aelitą.
Chwilę wcześniej Jeremy (tymczasowy przywódca ich wyprawy) nakazał im wzbić się nad bloki i poszukać najwyższego budynku w Metropolii. Jako jedyne miały skrzydła, więc tylko one nadawały się do tego zadania.
- To miasto jest za wielkie! - zielonooka starała się przekrzyczeć szum wiatru. Leciały dobre pięć metrów od siebie, by móc swobodnie latać, bez ryzyka kolizji i nie przeszkadzać sobie skrzydłami.
- Musi być widoczny z daleka, inaczej nie wyznaczyliby tam miejsca spotkania! - odkrzyknęła Węgierka, przyspieszając.
Nawet stalowa pustynia, po której wcześniej szli, była jedynie piaskownicą w porównaniu z ogromem Metropolii. Szare budynki ciągnęły się aż po horyzont. Abigel spostrzegła, że są niemal równej wielkości, a im dłużej leciały, tym ich kształty stawały się mniej oryginalne - w pewnym momencie pod sobą miały istne morze burych prostopadłościanów. Jedynymi kolorowymi plamami były liczne róże wiatrów, wyróżniające się na tle monotonnej szarości.
- Tam. Patrz! - Aelita drżącą ręką wskazała jakiś kształt majaczący na horyzoncie. Szklany szpic wyraźnie górował nad innymi budowlami, połyskując niczym ogromna latarnia. Błękitne światło przebijało się przez opary mgły spowijającej najwyższy budynek w mieście.
- Jak my się tam dostaniemy? - jęknęła Abigel, zgrabnie zatrzymując się w powietrzu tuż przed brudnoszarym obłokiem. Coś podpowiadało jej, że nie powinna dalej lecieć.
- Mam pomysł - Aelita pstryknęła palcami. - Wylądujmy na jednym z dachów, musimy odpocząć. Oby tylko reszta nie wyruszyła bez nas.
- Też mam taką nadzieję - westchnęła Węgierka, odwracając się od ściany mgły. - Wiesz, wydają mi się zbyt zdesperowani, żeby czekać kolejnych kilka godzin. Istnieje spora szansa, że uda nam się jakoś dolecieć do obrzeży miasta. Ten budynek znajduje się w centrum Metropolii, zresztą wystarczy, że spojrzymy na róże wiatrów. W jakim kierunku leciałyśmy?
- Zachód - padła odpowiedź. - Masz rację, nie marnujmy czasu. Ścigamy się?
- Możemy - Abigel wzruszyła ramionami i poleciała, nie czekając na przyjaciółkę.


Gdy wreszcie dotarły do tymczasowego obozu Wojowników, prawie opadły z sił. Aelita niezgrabnie wylądowała przed zaniepokojonymi przyjaciółmi,  od razu padła na kolana i przewróciła się na plecy, dysząc ciężko. Abigel zignorowała zmęczenie i  stanęła przed Jeremym, krzyżując ramiona.
- Gdzie wyście były? - zapytał okularnik z naganą w głosie.
- Daj spokój. To miasto jest ogromne - wtrąciła się Yumi, patrząc wyczekująco na przyjaciółkę. - Prawda?
- Trzy godziny lotu - odparła po chwili namysłu Abigel. - Czyli z sześć, jeśli pójdziemy na pieszo.
- Jak inaczej? - zadumał się nastolatek, siadając na chodniku. - Nic to. Musimy tu przenocować, nie mamy wyjścia. Wyruszymy z rana.
- Z pustymi brzuchami? - jęknął Odd, obrzucając Jeremiego błagalnym spojrzeniem.
- Co zamierzasz jeść? Płyty chodnikowe?
Fioletowy kot westchnął i poszedł na trawnik, by zwinąć się w kłębek nieopodal rozmawiających ściszonymi głosami Wojowników. Tymczasem Aelita podniosła się z ziemi i powoli podreptała do Belpois'a i ciemnowłosej. Potarła oczy dłońmi i ziewnęła przeciągle.
- Ci Iluzjoniści są nienormalni - wymamrotała, rzucając szybkie spojrzenie Sarze i upewniając się, że dziewczyna nie może ich usłyszeć.
- Miejmy nadzieję, że wiedzą, co robią. Skoro w Metropolii więzią Iluzjonistów, jest niemal pewne, że po drodze napotkamy jakieś patrole. Nawet nie powiedzieli nam o zagrożeniach! - syknął Jeremy, kręcąc głową. - Dobra, znajdźcie sobie jakieś miejsce, musicie się wyspać przed podróżą.
- A ty? - zaniepokoiła się Aelita.
- Nasz przywódca zapomniał, jak się śpi, nie martw się o niego - uśmiechnęła się Japonka, obejmując różowo-włosą ramieniem i popychając ją delikatnie w kierunku trawnika, gdzie ułożyła się już większość załogi. Następnie wróciła do przyjaciela, spoglądając na niego z troską.
- Naprawdę nie zamierzasz spać? - zapytała nagle Yumi, niemal niedosłyszalnym szeptem.
- Nie - Jeremy skrzyżował ramiona. - Przynajmniej nie całą noc. Ktoś musi pilnować okolicy.
- Wymieńmy się po, eee... północy, okej? - Ulrich machnął ręką w stronę wielkiej, srebrnej kuli wynurzającej się zza horyzontu. - Gdy księżyc będzie w tym, no, zenicie.
Abigel także spojrzała na srebrny glob, rozkładając czarne skrzydła i kładąc się na nich jak na materacu z piór. Mimowolnie zadrżała - nawet w bardziej realnym od Lyoko Iluzjonie, księżyc nadal wyglądał jak przerobiony cyfrowo, niedopracowany obraz.

~~~~~~~~~~~~~~
Hello!
Jest tam kto?
Postanowiłam tymczasowo "przenieść' akcję do Kadic, za kilka rozdziałów. Tak więc opowiadanie o"Kod Lyoko", będzie jednak miało w sobie elementy Lyoko. I całe szczęście, bo już sama nie wiem, co robię.
Jak tam, oceny na koniec półrocza? Zdruzgotani? Niezadowoleni? A może zupełnie odwrotnie?
Ja tam jestem zadowolona.
Pozdrawiam!

sobota, 10 stycznia 2015

#35 Iluzjoniści

Perspektywa Giny

Zaprowadzili mnie do jednego z budynków znajdujących się po zachodniej stronie Więzienia. Skąd to wiem? Co chwila napotykaliśmy się na malowane na jezdniach gwiazdy kierunków. Nie tylko na ulicach: drogowskazy i strzałki stały na piedestałach niczym pomniki, wisiały obok połamanych szyldów starych sklepików, zostały wstawione w dziury ziejące w oknach opuszczonych budowli.
Dlaczego, u licha, ci ludzie mieli taką obsesję na punkcie kierunków?
Po mojej lewej stronie szedł fiołkowo-oki szatyn, ten sam, który złapał mnie, gdy wisiałam kilka metrów nad ziemią. Mocno chwycił moje ramię, nie zważając na  jęki w stylu:
- Zostaw, połamiesz mi kości. Nie przydam się, jeśli będę kaleką! Puszczaj!
Z każdym moim okrzykiem zacieśniał uścisk, więc po jakimś czasie przestałam narzekać. Wydawało mi się, że on jest tu najmłodszy - pozostali byli dużo wyżsi i silniejsi. Ale mogę się mylić, w końcu nawet Strażniczka raz była dziewczynką, to znowu starszą panią. Dziwne, gdy zabierała mnie do Metropolii, wyglądała na dwudziestolatkę, tymczasem jej głos... mógł należeć do staruszki, jak i do dziecka. Później się tym zainteresuję - postanowiłam, przyglądając się pozostałym Więźniom.
Z mojej prawej strony szedł chudy i wysoki brunet, wyglądem przypominający Williama. Różnice od razu rzucała się w oczy - Dunbar miał sylwetkę sportowca, poza tym, jak ten dureń się tu dostał? Nie jest Iluzjonistą, przecież widziałam go kilka godzin temu, gdy rozmawiał z Arkadią...
Pozostali naciągnęli na głowy wielkie kaptury, więc nie widziałam ich twarzy. Idący z przodu narzucili szybkie tempo, więc co jakiś czas musiałam truchtać, by za nimi nadążyć.
Kolejne spostrzeżenie: W Iluzjonie oddychamy jak normalni ludzie - powietrze pachnie spalinami.
Po kilkudziesięciu minutach marszu dołączyły do nas dwie Iluzjonistki. Szły jako pierwsze, więc nie zobaczyłam dokładnie, jak wyglądają. Jedna z nich miała rozpuszczone, białe włosy, druga dwie fioletowe kitki sięgające do połowy pleców. Ubrane były podobnie, jak mężczyźni: nosiły bure mundury, zauważyłam, że ich kieszenie są wypchane, jakby Iluzjonistki chowały w nich pistolety.
Nagle fiołkowo-oki pociągnął mnie do klatki jakiegoś na wpół zawalonego bloku. Oprócz nas, z grupy Iluzjonistów wystąpiły dwie dziewczyny i ponury brunet, którego wzięłam za Williama. Pozostali pomaszerowali dalej, do innych budynków.
Niski szatyn otworzył drzwi i wpuścił dziewczęta przodem. Następnie wepchnął mnie do środka i zaprowadził na parter. Przez cały czas czułam na karku jego oddech. To Iluzjoniści oddychają? - sama nie wiem, dlaczego akurat to mnie zdziwiło.
Czarnowłosy zamknął za nami drzwi i zaryglował je płaską deską. Mieszkanie, mimo wszystko, było nieźle urządzone - popękane w kilku miejscach ściany pomalowane zostały na zielono, czerwony dywan przykrywał drewnianą podłogę. W pomieszczeniu stała ogromna szafa i nie mniejsza komoda na książki oraz wytarta, żółta sofa. Naliczyłam pięć drzwi.
- Możesz usiąść - oznajmił chłodnym tonem brunet, wskazując głową na kanapę. W jego stalowych oczach ujrzałam niemy rozkaz, więc posłusznie podreptałam w stronę sofy. Była zaskakująco wygodna.
Dziewczęta zniknęły w innym pokoju, który okazał się kuchnią - wyniosły z niej dwie tace  jedzeniem i szklankami z pomarańczowym płynem i położyły je na podłodze.
- Bon apetit - powiedziała białowłosa, klękając na dywanie. Druga dziewczyna skinęła na mnie.
- Przyłącz się - zaproponowała łagodnym głosem. Z wahaniem usiadłam koło nich i sięgnęłam po jedną z kanapek z wędliną.
- Nie jesteś stąd - stwierdził fioletowo-oki, pałaszując ogromnego pączka i  popijając go sokiem. - Przybyłaś z Belferką.
- Belferką? - zdziwiłam się. - Tak mówicie na Strażniczkę Zielonej Kuli... Dlaczego?
- Chciała nas nauczać - pospieszyła z wyjaśnieniem białowłosa. - Pragnęła otworzyć szkołę i uczyć Iluzjonistów panowania nad umiejętnościami. Zamiast tego została Echo i posłali ją do Puszczy. Mówi się trudno.
- Aha... a jak nazywacie tę drugą?
- Skalniak - odparła bez zająknięcia. Parsknęłam.
- Nie mówisz serio.
- Dlaczego nie? Jest sztywna i prawie nic nie robi, tylko wspina się na ściany... - szatyn zawahał się. - Tak mówią. Wiesz, propaganda i takie tam.
- Rozumiem - odchrząknęłam. - Jestem Gina.
- Biały Kruk - oznajmiła bardziej rozmowna z dziewcząt. - To jest Fiołkowy Narcyz - wskazała na chłopaka. - Moja siostra nazywa się Fioletowy Pazur, a ten gbur to Znienawidzony Przywódca. Ale nazywaj nas, jak chcesz - wzruszyła ramionami, sięgając po jabłko. - Skąd jesteś? Czekaj, przyniosę atlas.
Kruk pstryknęła palcami i przymknęła błękitne oczy. Nagle jedne z drzwi otworzyły się z hukiem, a do saloniku wleciała gruba, stara książka, otwierając się na jednej ze stron. Pochyliłam się nad pożółkłą stronicą i parsknęłam śmiechem.
- Coś nie tak? - dziewczyna zmarszczyła brwi. - Dałabym głowę, że to ta mapa...
- Tak. Patrz, masz tu Monarchię Austrio-węgierską - wskazałam. - Z 1918 roku. Widzisz?
- Rzeczywiście - dziewczyna zmarkotniała. - Jak to teraz wygląda?
- Zupełnie inaczej. Osobno Węgry, osobno Austria, jeszcze kilka innych państw. W 1918 była I Wojna Światowa - oznajmiłam z jako-taką dumą. Wyglądają na starszych, ale o historii to ja wiem więcej.
- Wojna... - wymamrotała Kruk. - Straszne. Ile było tych wojen?
- Dwie. Jedna straszniejsza od drugiej. Znaczy, światowe... - uzupełniłam. - Tych pomniejszych było bardzo dużo. Ale podczas tych dwóch ginęli ludzie na całym świecie - dopiero po chwili zrozumiałam, że nie powinnam tego mówić. Białowłosa wstała z dywany i pomknęła jak błyskawica do otwartego niedawno pokoju.
- To mamy problem - odezwała się Pazur, patrząc na mnie z naganą. - Biedna, interesuje się historią, a nienawidzi wojen. Co za ironia.
- Nie wiedziałam... iść do niej?
- Przejdzie jej - zabrał głos Przywódca. Patrzył się prosto na mnie, jego oczy zdawały się mnie hipnotyzować. Nie mogłam się ruszyć.
- Starczy - Narcyz klasnął w dłonie. Wzdrygnęłam się. - Gino, nie wiemy, w jakim celu tu przybyłaś i współczujemy, że zostałaś złapana. Belferka przydzieliła cię do tego budynku, a to jest jedyne mieszkanie, w którym można normalnie funkcjonować - machnął ręką, a drzwi do jednego z pokojów otworzyły się. - Lepiej odpocznij po podróży. My idziemy na ulicę.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Srutututu, kolejny rozdział za nami. Boże, szkoła mnie wykończy. 3 konkursy w ciągu dwóch tygodni to trochę dużo, no nie? Mówi się trudno, mam kilka rozdziałów w zapasie, starczy.
Zamierzam reaktywować drugiego bloga, także uwaga xD. Jakoś się wyrobię.
No i pytanie:
- Są tu jacyś Herosi, o których nie wiem, że są Herosami? Do jakich domków należycie? XD
Miłego weekendu ;)